środa, 24 lipca 2019

38. Dom w którym mieszkam- Dom w którym bywam

Za kilka dni będę w jednym z piękniejszych miejsc, w jakich przyszło mi bywać. Tym razem nie chodzi o krajobraz natury: nie ma tam gór, ani morza. Ale każdorazowo wschodzące i zachodzące słońce zachwyca tak bardzo, że aż wzrusza. Człowiek zaraz po przyjeździe niemal ma ochotę ucałować ziemię.... że znów się udało. 
Za kilka dni po raz szósty będę na Woodstocku, teraz nazywanym Pol and Rockiem. Plecak już prawie spakowany, namiot sprawdzony, kilka przekąsek zakupionych i naprawdę nie mogę się doczekać. 
Nie, nie chodzi najbardziej o muzykę- chociaż oczywiście też jest piękna, nawet nie o wykłady i warsztaty, które wprost uwielbiam, Chodzi o Ludzi. 
Ludzi, za którymi przez pozostałe miesiące tęsknię: tęsknię za uśmiechami, za spontanicznym przytuleniem, za życzliwością, za to, że my się tam wszyscy po prostu lubimy.. 
Tęsknię za tym, chyba zwłaszcza teraz. 



Teraz, kiedy w Polsce zadziało się naprawdę źle. 
Od soboty trudno jest myśleć o czymś innym niż zorganizowany pogrom Ludzi, przeciwko Ludziom. Ludzi, którzy zasłaniając się naprawdę wielkimi i pięknymi wartościami, postanowili wymierzyć karę tym, którzy tylko po prostu chcieliby być równo traktowani, tym którzy chcieliby kochać bez strachu... 
I wiecie, można nie rozumieć. Choć myślę, że w XXI wieku, nie rozumieć to trochę wstyd. Bo przecież jeszcze nigdy tak jak teraz, nie mieliśmy tak łatwego dostępu do wiedzy. Czasem zamiast meczu, słodkich kotków, czy czegokolwiek innego, co oglądają Ci rośli młodzieńcy, można by wykorzystać to cudo techniki jakim jest Internet i poczytać... Poczytać naukowe, opracowane pzez fachowców: seksuologów, psychologów artykuły.... Wtedy by wiedzieli. 
Ale nawet jeśli wygrywa mecz, bo przecież nie każdy, po szkole, czy pracy musi chcieć się uczyć i się jednak pozostaje w niezrozumieniu to, tak zwyczajnie, po ludzku trzeba być człowiekiem. 
Trzeba wyobrazić sobie, a co jeśli to ja..... A co jeśli to mój przyjaciel, brat, siostra - czy im też przywaliliby butelką? Czy ich też wyzywaliby od najgorszych? 

Przecież Ludzie z Marszów Równości chcą tylko kochać..... 
Tak normalnie, po prostu, bez strachu i lęku. 
Chodzicie za rękę z Kimś Kogo kochacie? Ja też. A oni, niezależnie od tego ile są razem, co właśnie wspólnie przechodzą nie... ze strachu przed pobiciem, opluwaniem, zwyzywaniem....

Chyba dlatego tak bardzo teraz potrzebuje Woodstocku. Bo wiem, że tam nikt się nie boi. Że tam nikt nie dostanie w nos, że tam nikt nikogo nie zwyzywa za sposób ubierania, za kolor skóry, za to z kim idzie się za rękę czy jaką nazwę kapeli ma na koszulce.... tam wszyscy jakoś potrafimy być wspólnie.... w Naszym wspólnym wielkim Domu.
Szkoda, że nasz kraj, przez rządzących i przez niektórych zwierzchników Kościoła przestaje być nasz, wspólny, dla każdego. 
Szkoda, że Ludzie już nie myślą o wyjeździe tylko z przyczyn ekonomicznych ale również z panującej, niestety głośniejszej ideologi. 
Naprawdę szkoda, bo to DOM Nas wszystkich.











piątek, 12 lipca 2019

37. Słomiany zapał

Dawno temu podczas zajęć integracyjnych na studenckim obozie, wybieraliśmy sobie tak zwane Indiańskie imię. Grupa mogła nam je zasugerować, a My mogliśmy je albo zatrzymać albo wybrać inne. 
Uznano, że powinnam nosić imię: Ruda dusza. Motywowano to tym, że mimo niskiego wzrostu, raczej trudno mnie nie zauważyć, że lubię rozmawiać z Ludźmi, jestem (chyba wówczas byłam bardziej) towarzyszka, wygadana.. no i oczywiście byłam wtedy też intensywnie, marchewkowo ruda. Imię zatrzymałam. 
Dziś gdybym miała, to aby być w zgodzie z własnym sumieniem musiałabym nazwać:się Słomiany zapał. 
Otóż naprawdę, ze wszystkich cech jakie posiadam, ta wybija się ponad wszystkie i właśnie tej szczególnie nie lubię. Myślę, że towarzyszy mi nawet częściej niż lenistwo: bo lubię robić rzecz, być w różnych aktywnościach. Ale trudno mi się zmotywować do działania, nawet takiego które lubię i które sobie sama wybrałam. A może zwłaszcza do takich. 
Tak jest: z pisaniem, z jogą, z malowaniem i z kilkoma rzeczami jeszcze. Nawet jeśli coś sprawia mi ogromną frajdę i wiem, że naprawdę CHCE to robić. To zwyczajnie odkładam to na "później", a to później, czasem wcale nie nadchodzi. 
Gdyby jeszcze chodziło o rzeczy przykre, o rzeczy których nie lubię, to ja rozumiem. Nie żebym do tych szybciej się zabierała, bo np. kiedy uznałam, że nie znoszę, nie umiem i nienawidzę prasować - zaprzestałam tej czynności prawie wcale. Prasuję od wielkiego dzwonu, ale takiego naprawdę sporego, coś jak Dzwon Zygmunt. Na szczęście, niedawno jacyś naukowcy poszli mi na rękę i stwierdzili, że nie prasując pomaga się Matce Ziemi i nie przyczynia się, aż tak do tych wszystkich złych zmian klimatycznych. Chociaż mam argument. 
W każdym razie, gdyby tylko chodziło o te złe, znienawidzone rzeczy, ale chodzi też o te wszystkie wyżej wymienione i tak naprawdę, sama siebie nie rozumiem. 
Czy nie podejmuję ich ze strachu przed ewentualną porażką, że: nie narysuję, nie napiszę, tak dobrze jak bym chciała? Nie pisząc i nie malując robię sobie jeszcze większą krzywdę.... 
Ostatnio Przyjaciółka uświadomiła mi, że Ona ma z ćwiczeniami na siłowni, dokładnie tak jak ja ze swoją jogą. Przed: o ile ja się nazwlekam, najęczę sama przed sobą, a kiedy już rozwinę matę i na niej stanę to pełnia szczęścia. Już wtedy od razu wiem, że zrobiłam najwłaściwszą rzecz i nie było ani razu tak, abym w trakcie lub po żałowała. Zawsze jestem z siebie zadowolona, zawsze czuję się lepiej.... 
I tak mam z pisaniem, z malowaniem. Ale odwlekam. 
I autentycznie, chciałabym znaleźć sposób na samą siebie: jak już nie zwlekać....
Póki co próbuję sposobu z zapisywaniem: wszystkie te czynności planuję dokładnie tak samo jak planuje się obowiązki. I wtedy, no wtedy czasem coś z tego wychodzi. 
Może ktoś z Was zna przyczynę albo chociaż wie, jak to coś zmienić?