To
pierwszy taki wpis na tym blogu. Obiecałam Wam i sobie pisać nie tylko o moim
zmaganiu z medycyną, albo raczej z chorobą czy przeciwnościami losu ale też o
pasjach.
I
dziś właśnie o jednej z nich. Zupełnie nowej..
Pisałam
już o koncertach, festiwalach, Bieszczadzkich wędrówkach bo w moim życiu
mnóstwo jest takich właśnie aktywności. Może teraz nieco mniej bo zimno i pada
i jakoś szara jesień nie sprzyja i chwilowy zastój- choć naprawdę, CHWILOWY.
Ale
taki moment też jest potrzebny, potrzebny również na to aby mieć czas na filmy,
książki i tworzenie – czyli wszystko to co kocham, a czego znacznie mniej u
mnie w lecie.
Głównie
z tych wszystkich wypadów, koncertów, spotkań z przyjaciółmi, podróży
mniejszych i większych, przywożę wspomnienia. Owszem, czasem wśród tych
wspomnień zaplącze się jakaś pamiątka, festiwalowa koszulka, książka,
bransoletka ale najwięcej jest wspomnień i zdjęć. Momentów zapisanych na
fotografii już na zawsze.
I
jak każdy mam tych zdjęć „miliardy” – przewalają się na dyskach, zajmują pamięć
komputera i tkwią czasem nie oglądane przez lata. Bo cyfrowa fotografia ma
mnóstwo plusów ale też jeden minus, można jeden obiekt sfotografować trzysta
razy, a miejsca na karcie i tak nie zabraknie. Kiedyś podczas wycieczek
szkolnych albo wypadów rodzinnych – 36 klatek to było wszystko. Wszystko co
musiało wystarczyć na całą podróż, cały wypad – niezależnie od wszystkiego… I
jeszcze nic nie można było wykasować ani sprawdzić – jakie zdjęcie się zrobiło
takie było, bez podglądu. Dlatego ludzie mają zdjęcia z poprzymykanymi oczami,
rozwianymi włosami, otwartą buzią..
Jednak
ja, od lat wywołuje zdjęcia – tak, tak zupełnie klasycznie. Po każdym powrocie
siadam do komputera – zbieram zdjęcia od znajomych, robię selekcję – mniej lub
bardziej udaną. Bo czasem wybrać się nie da! Bo zdjęć jest mnóstwo, przykładowo
z takiego Woodstocku i większość „genialnych”, a jednak album swoje
ograniczenia jakieś ma – i nie wywołuje się po to aby nie oglądać więc zbyt
dużo być nie może. Ale jednak wywołuję.
I
jeżeli dla kogoś to już dużo to zdziwi się, że od pewnego czasu robię więcej… w
zasadzie dopiero zaczynam w to wsiąkać, i zakochiwać się. W metodzie nazwanej project life, brzmi jak propagandowa akcja na rzecz życia… ale zupełnie nie o
to w tym chodzi.
Project LIFE
To
nic innego jak segregator – album z koszulkami w których zamieszkują wywołane w
różnym formacie zdjęcia, razem z zapisanymi wspomnieniami, ozdobnikami,
karteluszkami, czasem ozdobnymi wstążkami, papierami, naklejkami… co kto lubi i
jak lubi. Tak wiem, niektórzy nie lubią wcale :)
Przyznam, że zabawy jest przy tym mnóstwo. I jeżeli kogoś: wycinanie,
przyklejanie, ozdabianie nie bawi, a wkurza to ten projekt dla niego nie jest.
Nie trzeba mieć specjalnych umiejętności tylko odrobinę chęci. Ale akurat ja
jestem typem człowieka, który już przygotowuje kartki świąteczne – tak,
własnoręcznie. Ale zdaje sobie sprawę, że są ludzie dla których samo wywołanie
zdjęć i wsadzenie w album to maks możliwości. Ale muszę przyznać, że ja się
zakochałam…
Nie dość, że czas tych pochmurnych dni kradnie mi wycinanie, przyklejanie,
wywoływanie to jeszcze wędrówki, dobrze że wirtualne, po tych wszystkich
sklepach, które oferują karty, papierki, wstążeczki…. Jest czym oko nacieszyć i
inspiracji połapać!
Jeśli
ktokolwiek poczuł się zachęcony, i zaczął albo zacznie, grzebać i szukać
informacji o tym sposobie kolekcjonowania wspomnień, albo gorzej – zacznie
kupować, to serdecznie i z całego serca przepraszam i za budżet, a raczej jego
uszczuplenie odpowiedzialności nie ponoszę…
Mnie
to zachwyca. Pewnie dlatego, że wszystko to co robi się w „projekcie”, jest
połączeniem moich pasji – i tworzenia, i zabawy z papierkami, mazakami i
pisania i wywoływania..
Ale
jeśli Was nie, to chociaż wywołujcie zdjęcia – bo zupełnie czymś innym jest
oglądanie albumów przy lampce wina z przyjaciółką, a czym innym oglądanie
miliarda zdjęć za pomocą monitora.. A
może to po prostu ja mam mamucią duszę :)
Psttt podpowiedź
dla Zainspirowanych:
Pamiętajcie
przy tym, że coś co na stronach sklepowych nazywa się albumem i koszt ma
odpowiedni można z powodzeniem zastąpić segregatorem za kilka złotych z
pierwszego papierniczego- ja tak zrobiłam i sami zobaczcie na pierwszym zdjęciu.
Agaciorka czyli jestem takim mamutem jak Ty :) Wywołuję i będę to robić, ponieważ nic nie zastąpi tradycyjnego albumu z wywołanymi zdjęciami. Spotkania przy winie, herbacie i oglądaniu zdjęć, które mają dusze.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, nie ma nic piękniejszego niż móc to wszystko sobie obejrzeć w jesienno-zimowe wieczory i powspominać :)
UsuńDlaczego ja nie widziałam tego wpisu kilka miesięcy temu, kiedy zapełniłam 3 albumy i żałowałam, że nie ma tam miejsca na notatki! Super pomysł :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodobał :) Nigdy nie jest za późno. Ja z pewnością w zimowe wieczory wywołam kilka zdjęć z Wakacji aby mój album był pełniejszy mimo, że te same zdjęcia są w albumach :)
Usuń